Wilk z Wall Street – Jordan Belfort
Czy oglądałeś Szanowny Czytelniku rewelacyjny film Martina Scorsese „Wilk z Wall Street”, z genialną rolą Leonardo DiCaprio? Jest to ekranizacja książki Jordana Belforta, którą wreszcie po pięciu latach udało mi się przeczytać.
Jordan Ross Belfort urodził się 9 lipca 1962 w Nowym Jorku. Amerykański były makler giełdowy i mówca motywacyjny. W latach 90. założył firmę maklerską Stratton Oakmont, której działalność polegała na oszukiwaniu inwestorów poprzez sprzedaż fałszywych akcji, za co został skazany na 22 miesiące pozbawienia wolności.
Satyryczna rekonstrukcja jednej z najbardziej zwariowanych karier w historii światowego biznesu. W latach 90-tych XX wieku Jordan Belfort był jednym z najbardziej znanych ludzi w Stanach Zjednoczonych. Za dnia zarabiał tysiące dolarów na minutę. Nocą wydawał je równie błyskawicznie na narkotyki, seks i zagraniczne podróże. Prowadząc interesy na krawędzi prawa bądź je łamiąc, zwrócił na siebie uwagę amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości, lecz nawet wtedy nie zrezygnował z hulaszczego trybu życia. W ten sposób rozpoczęła się emocjonująca gra w kotka i myszkę z FBI oraz instytucjami nadzorującymi nowojorską Wall Street.
Tak jak napisałem w pierwszym akapicie, jestem wielkim fanem filmu Scorsese. Niestety okazało się, że książka bardzo mocno różni się od swojej ekranizacji. O ile sam początek jest niemal identyczny, to po kilkudziesięciu stronach akcja przenosi się już do czasów, gdy Jordan jest już mężem pięknej Nadine. I o ile jeszcze przez moment czyta się to bardzo dobrze (fanów drugiej żony Wilka uspokajam, że w książce jest słynna scena w ukrytą kamerą w dziecięcym pokoju), to gdzieś po mniej więcej stu stronach zaczyna bardzo mocno wiać nudą. Po pierwsze pojawia się mnóstwo giełdowy pojęć, które w pewnym momencie dla osoby niemającej do czynienia z tym tematem, stają się bardzo trudne do ogarnięcia. Po drugie tytułowy bohater, co chwila chwali się ile czego nie wziął, czym tego nie popił, a słowo „cytrynki” jest kilkaset razy odmieniane prze wszystkie przypadki. Scorsese w filmie pokazał to wszystko w szalony, ale dowcipny sposób. Tymczasem tutaj praktycznie nie ma opisanych większości wybryków zwariowanej ekipy z Stratton Oakmont, a za to, co chwila czytamy, że Jordan Belfort może bezkarnie połknąć taką ilość narkotyków, jaka powaliłaby całą drużynę futbolu amerykańskiego. I tak niestety jest praktycznie do końca. Dopiero ostatnie pięćdziesiąt stron czyta się bardzo przyjemnie. Niestety sto pięćdziesiąt stron dobrego czytania, przy pięciuset stronicowej książce to zdecydowanie za mało, żeby uratować tę lekturę.
Tytułowego bohatera z jednej strony bardzo ciężko polubić. Narkoman, alkoholik, zdradzający na prawo i lewo swoją piękną żoną. W dodatku bardzo irytuje w nim jego cwaniactwo, przechwałki i zarozumiałość. Ale z drugiej strony muszę uczciwie przyznać, że gdzieś w duchu zazdrościłem mu takiego życia w luksusie. Tego amerykańskiego snu, który z biedaka z kilkoma dolarami w kieszeni, stał się milionerem mogącym sobie pozwolić na spełnienie każdej fantazji.
Niestety „Wilk z Wall Street” okazał się moim kolejnym czytelniczym rozczarowaniem. Po obejrzeniu filmu spodziewałem się równie rewelacyjnie przedstawionej historii. Niestety dzieło Scorsese opiera się tylko w niewielkiej części na książce, a cała reszta jest wytworem wyobraźni scenarzysty. Pomimo bardzo dobrego początku i naprawdę niezłej końcówki, nie mogę powiedzieć, że jest to dobra lektura. Gdyby ją skrócić o połowę i zmniejszyć ilość chwalenia się na każdej stronie ilością pochłoniętych narkotyków, to moja ocena byłaby dużo lepsza. A tak mogę ją polecić tylko pasjonatom giełdy oraz tym czytelnikom, którzy nie widzieli jeszcze ekranizacji.
Moja ocena: 5/10
Czytaliście „Wilka z Wall Street”? Znacie twórczość Jordana Belforta? Zapraszam do komentowania.