,,Indygo to powieść o przyjaźni, wspólnych przeżyciach, może niedojrzałej, ale prawdziwej miłości, i o tym, że czasami trzeba wyciągnąć pomocną dłoń” – Wywiad z Michałem Janem Chmielewskim
W dniu dzisiejszym swoją premierę ma najnowsza powieść Michała Jana Chmielewskiego „Indygo”, o której pisałem Wam kilka tygodni temu. I właśnie w związku z tym wydarzeniem zapraszam Was do przeczytania wywiadu z autorem tej powieści, w czasie którego rozmawialiśmy między innymi o jego twórczości, inspiracjach do pisania, a także o pomysłach Michała na kolejne książki.
Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z pisaniem?
Szczerze, to nie wiem, co uruchomiło trybiki w mojej głowie odpowiedzialne za pisanie. Pamiętam jesień, paskudną pogodę, chęć podzielenia się smętnymi przemyśleniami pryszczatolatka, poszedłem do domu, uruchomiłem swojego pierwszego peceta (niech spoczywa w pokoju) i napisałem tekst do magazynu Action Mag. O muzyce ogólnie. Potem napisałem drugi, potem pisałem regularnie pod różnymi ksywkami. Co mnie do tego skłoniło, nie wiem, może właśnie ten magazyn – dołączany był do płyt z grami w czasopiśmie CD-Action, – bo najpierw zacząłem go czytać, potem współtworzyć.
Skąd czerpiesz inspiracje do pisania?
Skąd tylko mogę. W tym jestem raczej bezwzględny – mogę usłyszeć coś w autobusie, przeczytać nagłówek w gazecie (tak zrodził się pomysł na jedną z historii, którą napisałem), przeżyć coś samemu. Czasami po obejrzeniu filmu myślę o nim i sposobie, w jaki sam rozwiązałbym pewne wątki fabuły. Generalnie – z życia. Ona sama przychodzi, kiedy chce. Gdy szukam na siłę, zazwyczaj nic z tego nie wychodzi, pomysły wydają mi się średnie, miałkie. Zauważyłem u siebie też tendencję do zacierania linii pomiędzy fikcją i pisaniem na faktach, więc prawdopodobnie będę szedł w kierunku pisania literatury faktu. Co ostatnio zrobiło się dość popularne, moim zdaniem.
Często umieszczasz fabułę swoich powieści w Baskin. Skąd wziął się pomysł na to fikcyjne miasteczko?
W takim małym miasteczku się wychowałem. To był cały mój świat, cała planeta. Planeta Miasteczko. Z drugiej strony nie aż takie małe, bo siedem tysięcy ludzi to już nie garstka. Pomysł na Baskin Zachodnie wziął się z mojego rodzinnego miasta. Baskin to moje miasto, tyle że pod inną nazwą, czasami o nieco zmienionej topografii, ale 90 procent składa się właśnie z niego.
Twój literacki debiut, czyli „Zrobiłbym coś złego”, opowiada o nas, czyli dzieciakach Czarnobyla. Czytając o przygodach Roberta, Szczepana, Łukasza i Chyry miałem przed oczami moją wczesną młodość. Tęsknisz za latami dziewięćdziesiątymi?
Oczywiście. „Zrobiłbym coś złego” właśnie z tej tęsknoty się wzięło. Pisałem ją dla siebie, w oparach tęsknoty i nostalgii, słuchając przebojów z tamtych lat, chłonąc wszystko, co tych lat dotyczyło. To moja młodość. To czasy, gdy martwiłem się, jak tu przejść ostatniego bossa w grze na Pegazusa. To normalne chyba. Swoją drogą, teraz mogę mówić o tym normalnie, ale ta powieść to 95 procent historii z mojej przeszłości właśnie. Aha, i to jest mój debiut, owszem, ale wydawniczy. Wcześniej napisałem ze trzy powieści – jedną detektywistyczną, drugą metafizyczną oraz trzecią pokręconą, dziejącą się wirtualnie, w głowie bohatera.
Co było fikcją a co prawdą w „Zrobiłbym coś złego”?
Cóż, fikcja ma tu za zadanie głównie pomieszanie kolejności wydarzeń. Koty nad rzeką, dziewczyny z kolonii, noga przebita gwoździem, pistolet, hodowanie psa, snopek na budowli, wypadek dzieciaka – to wszystko było naprawdę, tkwi we mnie i szczerze, to z jednej strony cieszę się, że opublikowałem tę powieść, z drugiej – wolałbym to zrobić teraz, gdy jestem nieco bardziej doświadczony i mógłbym wycisnąć z tej historii więcej.
W „Złe” rewelacyjnie pokazałeś patologiczny świat Jasińskich. Czy miałeś kiedykolwiek styczność z taką rodziną?
Osobiście – nie. Miałem paru sąsiadów, widywałem różne rzeczy, ale nigdy nie zagłębiałem się w to jakoś specjalnie. Sam pomysł na powieść przyszedł mi do głowy podczas spaceru do sklepu – to akurat pamiętam z dokładnością do metra, w którym miejscu stałem, co wpadło mi do głowy itp. Przed oczami stanął mi koniec historii, spalony dom, trupy itp. Tego samego dnia ułożyłem plan na poplamionych kawą kartkach i w ten sposób, w przedziale 3-4 tygodni napisałem „Złe”. A jej pierwotny tytuł to „Horyzont zdarzeń”.
W Internecie można przeczytać opinie, że „Złe” masakruje psychicznie bardziej niż książki Jacka Ketchuma. Ja sam po skończeniu tej lektury bardzo długo nie mogłem się pozbierać. Co sądzisz o takich porównaniach?
Są spoko, jakoś mnie nie bolą. Teraz każdy jest do kogoś podobny, czy to maluje, czy pisze, czy śpiewa, czy gra na flecie, jeździ na desce. Ja jestem z tym okej, dopóki nikt nie porównuje mnie do tych autorów, których sam nie lubię. A jeżeli ludzie lubią mówić, że jestem którymś tam Kingiem czy Ketchumem – fajnie. Ci autorzy piszę dobrze, więc porównanie wypada na plus.
Czytając Twoje książki odnoszę właśnie wrażenie, że mocno inspirujesz się twórczością Stephena Kinga. Czy mam rację?
Owszem i nie owszem. W swoim czasie, Kinga czytałem naprawdę dużo. Kupowałem dwie książki, a potem sprzedawałem, by kupić trzecią. Z tym, że jego przeszłość w wielu aspektach przypomina moją – też wychowywałem się w małym mieście, też łaziłem na tory z pistoletem itp.
Przejdźmy do Twojej najnowszej powieści. W „Indygo” po raz pierwszy wprowadzasz wątek paranormalny. Skąd ten pomysł?
Odpowiedź jest oczywista – nie wiem 🙂 A serio, to pomysł wyjściowy na bohaterów był nieco inny, miały być z tego dwie powieści. Jedną skończyłem, uwielbiałem tamtego głównego bohatera, ale sama powieść za bardzo przypominała mi inną, nie moją historię. No to wziąłem bohatera, powycinałem praktycznie wszystkie fragmenty z nim, i zacząłem pisać drugą, taką, jaka wyszła w obecnym kształcie.
Bohaterami Twoich powieści są głównie młodzi ludzie. Tak jest i tym razem. Z czego to wynika?
Jestem wiecznym dzieckiem. W moim ciele małe ciele. Kiedyś mi to wypomniano, że za często używam dzieciaków, jako głównych bohaterów. Może. Ale mi to nie przeszkadza – o ile lubię tych bohaterów.
W Twojej poprzedniej książce było kilku głównych bohaterów, często nieoczywistych moralnie, ich działania napędzała przeszłość. W „Indygo” wydaje się, że nieco uprościłeś schemat: dwójka dzieci kontra morderca.
Parę osób mi to wytknęło, ale moim zdaniem nie do końca tak jest. W „Indygo” prócz dzieci kontra morderca jest też temat utraty bliskich, tęsknota, pogodzenie się z tą utratą, przyjaźń, zrozumienie. Wątek kryminalny jest owszem, głównym motorem napędowym, ale inne są równie ważne. To jak z samochodem: niby silnik jest najważniejszy, ale nie pojedziesz nigdzie bez koła, pedału gazu, sprzęgła itp.
Dlaczego warto przeczytać „Indygo”?
Bo, moim zdaniem, to powieść o wielu rzeczach, które w życiu są potrzebne. Jak przetrwać, jak pogodzić się z bolesną stratą, jak nie dać się zwariować w dzisiejszym świecie, jak nie oceniać innych. Moim zdaniem, „Indygo” to powieść o przyjaźni, wspólnych przeżyciach, może niedojrzałej, ale prawdziwej miłości, i o tym, że czasami trzeba wyciągnąć pomocną dłoń.
Którą ze swoich powieści chciałbyś, by zekranizowano?
„Zrobiłbym coś złego”, bez wątpienia. To moja pierwsza historia, jest krótka i daleka od doskonałości, ale wydaje mi się, iż zawarłem w niej to, co chcę zawrzeć w każdej swojej powieści. Jest tam radość, smutek, żal, euforia, przygoda i tragedia, czyli jednym słowem: życie.
Co czyta Michał Jan Chmielewski?
Ostatnio krótkie formy, nic długiego nie jest w stanie mnie utrzymać. Tak więc opowiadania, albo 1/3 książek. To nie tyle brak czasu, ile energii i chęci.
A co lubisz robić w wolnym czasie?
Marnować czas, he-he. A tak serio: spędzam czas z rodzinką, brzdękam na gitarze, spaceruję – staram się sporo, choć ostatnio to kiepsko idzie. Lubię filmy, słucham sporo muzyki, czytam pierdoły w Internecie, wszystko co ważne odkładam na potem. Lubię siedzieć do 3-4 w nocy, szybko mi się wtedy pisze, w domu wszyscy śpią, nic mnie nie rozprasza. Podobnie jest z czytaniem, tylko zacznij, bracie, czytać o 3 w nocy cokolwiek – zaśniesz przed ukończeniem strony tytułowej.
Czy pracujesz obecnie nad jakąś książką? Jeśli tak, to czy uchylisz rąbka tajemnicy i coś o niej zdradzisz?
Od czasu wypuszczenia na świat „Zrobiłbym coś złego” zawsze nad czymś pracuję. Jak nie opowiadania, to powieść, którą piszę do 60-tej strony a potem porzucam, bo coś mi się nie spodobało.
Teraz jednak myślę, że przekroczyłem barierę o nazwie „Kończyć czy nie kończyć” i w końcu uda mi się napisać powieść, o której myślałem jeszcze przed „Złe”. Myślę o tym, jako o połączeniu „Zrobiłbym coś złego” i „Złe”, dwie linie czasowe, przyjaciele w tarapatach, i przyszłość, którą dopada przeszłość. Trzymajcie kciuki, gdy to czytacie, być może już kończę!
A propos opowiadań. W grudniu ubiegłego roku na moim blogu miała miejsce premiera Twojej noweli „To nie był film”. Czy w najbliższej przyszłości możemy spodziewać się jakiegoś zbioru opowiadań Twojego autorstwa?
Powiem tam: opowiadania pisuję cały czas, niektóre są gorsze, niektóre lepsze. Pisząc krótkie historie pozwalam sobie na rozstrzał tematyczny – horrory, komedie, tematy oniryczne, obyczajówki czy nawet soft porno – więc jeżeli dojdzie do ich publikacji, myślę, że sporo osób może się zaskoczyć. Pozytywnie czy negatywnie, to się zobaczy. Dodam jeszcze, iż w przyszłości planuję rozwinąć się tematycznie również w powieściach. Na pewno nie zamknę się na thrillery czy horrory.
Dziękuję za rozmowę.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum Michała. Serdecznie dziękuję za wyrażenie zgody na umieszczenie ich na blogu.