Jesteśmy w tym wszyscy razem – Owen King
Jak doskonale wiecie, Stephen King jest moim ukochanym autorem. Coraz mocniej cenię sobie także twórczość jego starszego syna – Joe Hilla. Tak się składa, że pisarzem jest także najmłodszy potomek Mistrza grozy – Owen. Oprócz napisanych do spółki ze swoim ojcem „Śpiących królewien”, o których pisałem w ubiegłym roku, napisał on tylko jedną książkę. „Jesteśmy w tym wszyscy razem”, bo o tej lekturze mowa, to jego literacki debiut.
Owen King urodził się 21 lutego 1977 w Bangor w stanie Maine. Amerykański pisarz. W 1999 roku ukończył Vassar College, a w 2002 Uniwersytet Columbia. Zadebiutował w 2005 roku zbiorem opowiadań „Jesteśmy w tym wszyscy razem”. Jest nauczycielem akademickim, kierunek: kreatywne pisanie.
„Jesteśmy w tym wszyscy razem”, to zbiór zawierający cztery opowiadania i tytułową nowelę, która otwiera całą książkę. Opowiada ona o nastolatku, który nie może odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Nie potrafi zaakceptować nowego partnera swojej matki, dlatego George większość czasu spędza u swojego dziadka. Ten z kolei ponad wszystko nienawidzi George’a W. Busha i nie może się pogodzić z porażką Ala Gore’a w wyborach prezydenckich.
Jest to jeden lepszych utworów w tej książce. Jednak osoby, które nie znają historii zamieszania z ogłoszeniem wyników wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w 2000 roku, mogą mieć problem z jego zrozumieniem. Generalnie cała nowela kręci się wokół tego tematu, dlatego warto wcześniej poczytać sobie o tych wydarzeniach. Największym plusem tej minipowieści jest jej zakończenie. Smutne, ponure i niemające nic wspólnego z happy endem.
„Umiejętności skradania Emmy jednocześnie zachwyciły mnie i porządnie wystraszyły. Tylko matka mogła poruszać się tak cicho. W duchu poprzysiągłem sobie nigdy więcej nie zwalać konia bez wcześniejszego sprawdzenia, czy ktoś jest w korytarzu, i bez wsunięcia krzesła pod klamkę.”
„Zwierzęta na lodzie”, to historia objazdowego dentysty, który z dwoma traperami przebija się przez śnieżycę w górach, by dotrzeć do żony jednego z nich.
Bardzo mi się podobał początek tego opowiadania. Klaustrofobiczny klimat gór i westernowa otoczka sprawiały, że kilka pierwszych stron bardzo mnie wciągnęło. Niestety im bliżej końca, tym było gorzej, a końcówka to już zupełne nieporozumienie. Szkoda, że King nie utrzymał poziomu do końca, bo mogłaby być z tego wyjść prawdziwa perełka.
„Cuda”, to zdecydowanie najgorsza nowela w całym zbiorze. Młody bejsbolista z prowincjonalnej drużyny musi podjąć poważną decyzję.
Nic mi się nie podobało w tej minipowieści. Bardzo słabo zarysowane postacie, historia właściwie o niczym i niepasujące do całości zakończenie sprawiły, że czytanie tego opowiadania, było dla mnie małą drogą przez mękę.
„Wąż”, to historia szesnastolatka, który odkrywa, że dorośli bardzo często kłamią.
Ogólnie oceniam tę nowelę na plus, ponieważ czytało mi się ją całkiem dobrze. Jedynie pozytywne wrażenie zepsuło bardzo dziwne zakończenie.
Najbardziej zabawnym opowiadaniem w całym zbiorze jest „Moja druga żona”. Opowiada ono o mężczyźnie, który zastanawia się, czy potrafi jeszcze pokochać inną kobietę po odejściu żony.
„Jesteśmy w tym wszyscy razem” nie jest wybitnym dziełem. Każdemu z opowiadań czegoś brakuje. Najczęściej jest to brak dobrego zakończenia, albo rozwinięcia o kilka stron więcej. Nie da się także ukryć, że młody King czerpie inspiracje z twórczości swojego ojca. Podobne poczucie humoru, te same miejsca akcji i kryjąca się tuż za rogiem nutka ludzkiej okrutności sprawiają, że momentami można odnieść wrażenie, że czyta się dzieło autora „Zielonej Mili”. Na pewno nie można odmówić Owenowi talentu, ale muszę przyznać, że jest on najmniej zdolnym członkiem kingowej rodziny. Mimo to wielbiciele Mistrza grozy powinni być usatysfakcjonowani tą lekturę i to przede wszystkim właśnie tym osobom polecam tę książkę.
Moja ocena: 6/10
Czytaliście „Jesteśmy w tym wszyscy razem”? Co sądzicie o twórczości Owena Kinga? Zapraszam do komentowania.