Klawo, jadziem! – Stanisław Grzesiuk
Każdy, kto zagląda na mojego bloga na pewno wie, że Stanisław Grzesiuk jest moim ulubionym polskim pisarzem, a jego „Pięć lat kacetu” to jedna z trzech moich ukochanych książek. Zawsze mocno żałowałem, że Grzesiuk zmarł bardzo młodo i zdążył napisać tylko trzy powieści oparte na swojej biografii. Dlatego możecie sobie wyobrazić moją radość, gdy dowiedziałem się, że nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka ma ukazać się „Klawo, jadziem!”.
Stanisław Grzesiuk – pisarz samouk, popularny wykonawca piosenek warszawskiego folkloru miejskiego. Urodził się 6 maja 1918 r. w Małkowie koło Chełma. Gdy miał dwa lata, jego rodzice przenieśli się do Warszawy. Do 1940 roku mieszkał na Czerniakowie. W tymże roku został aresztowany i wysłany na roboty przymusowe do Niemiec, skąd został następnie wysłany do obozów koncentracyjnych w Dachau, a następnie Mauthausen-Gusen. Tam przebywał do momentu wyzwolenia obozu przez Amerykanów. Od 1947 r. zmagał się z gruźlicą płuc. Zmarł 21 stycznia 1963 r. w Warszawie. Jest autorem trzech powieści: „Boso, ale w ostrogach”, „Pięć lat kacetu” i „Na marginesie życia”.
„Klawo, jadziem!” to zbiór nieznanych do tej pory szerszemu gronu czytelników utworów autorstwa króla szemranych ulic. Książkę podzielona jest na cztery rozdziały. Pierwszy z nich zawiera sześć opowiadań, które są napisane w zupełnie innym stylu niż grzesiukowa trylogia. Nie ma w nich prawie wcale charakterystycznego dla Staśka humoru, za to każde z nich przepełnione jest smutkiem. Autor pisze w nich o śmierci, zemście więźniów obozów koncentracyjnych na swoich oprawcach, urazie do niemieckiej mowy, a także o ludziach, którzy na różne sposoby próbują sobie radzić w powojennej rzeczywistości.
Druga część obejmuje pięć felietonów, które Grzesiuk publikował na łamach tygodnika „Stolica”. Pierwsze cztery są jakby żywcem wyjęte z „Boso, ale w ostrogach”. Stasiek wspomina w nich swoje dzieciństwo i młodość. Opisuje jak wyglądał przed wojną jego ukochany Czerniaków, w jaki sposób spędzał wraz ze swoją ferajną wolny czas i co chwila przytacza zabawne anegdoty z życia swojej dzielnicy.
„Parter i pierwsze piętro zajmowali lokatorzy, którzy mieli „stałe” prace. Drugie i trzecie ci, którzy zarabiali dorywczo. Czwarte, na którym były maleńkie klitki facjaty, zajmowali ci, o których można było powiedzieć, że żyją, bo nie mają na pogrzeb.”
Natomiast w ostatnim felietonie autor przyznaje, że nie do końca potrafi odnaleźć się w powojennej Warszawie. Czuć w tym artykule tęsknotę za stolicą, której już nie ma, za prawdziwymi warszawiakami i za ciętym, lecz grzecznym humorem.
Trzecia część zawiera ciekawe przemówienie Staśka na temat walki z alkoholizmem, a w ostatnim rozdziale znajdziemy kilkanaście tekstów piosenek, które autor „Pięciu lat kacetu” wykonywał przy każdej możliwej okazji.
Ogromnym plusem tej książki jest to, że jest ona okraszona bardzo dużą ilością materiałów pochodzących z archiwum rodziny Grzesiuka. Mamy możliwość zobaczenia nigdy wcześniej niepublikowanych zdjęć, rękopisów, listów i umów wydawniczych.
„Klawo, jadziem!” to obowiązkowa lektura, dla wszystkich wielbicieli warszawskiego barda. Na pewno nie jest to tak genialna książka, jak trzy powieści Stanisława Grzesiuka, dlatego warto potraktować ją jednak, jako swego rodzaju ciekawostkę i dopełnienie trylogii. Jestem ogromnie szczęśliwy, że ta lektura się ukazała i pozwoliła mi raz jeszcze spotkać się z twórczością mojego ukochanego autora. Mam nadzieję, że po przeczytaniu tego wpisu sięgnięcie po którąś z książek króla szemranych ulic i podobnie jak ja, zachwycicie się humorem Grzesiuka. Życzę Wam tego z całego serca.
Moja ocena: 8/10
Czytaliście „Klawo, jadziem!”? Co sądzicie o pomyśle wydawania nieznanych felietonów, opowiadań itp. zmarłych pisarzy? Zapraszam do komentowania.